Narodziny Żorka
- sartystyczne
- 9 juil. 2015
- 7 min de lecture

NARODZINY ŻORKA
Urodził się na wielkiej, podmokłej łące wciśniętej w gęstwinę stuletniego boru.
Otworzył jedno oko, potem drugie...rozwinął niebieskie ramiona i odetchnął głęboko. Poczuł woń zbutwiałych liści i stojącej wody. Rozejrzał się. Był sam.
Phi – westchnął cichutko i ruszył przed siebie.
Szedł powoli rozglądając się na boki. Właściwie, nie wiedział gdzie idzie, ani nawet kim jest, i co tutaj robi na tej podmokłej łące w środku lasu. Nagle, usłyszał klapnięcie. Jedno, a za chwilę drugie i trzecie. Przystanął zaciekawiony. Zaczął nasłuchiwać. W oddali zobaczył wielką,ciemną plamę. Zbliżała się. Im była bliżej, tym głośniej słyszał te dziwne plaśnięcia, mlaskania. Bał się, ale nie miał się gdzie schronić. Dookoła tylko trawa, woda, śliski mech, i cienkie, wysokie drzewa, które nie dawały schronienia, bo ich korony bujały gdzieś wysoko pod sklepieniem nieba. Kiedy ciemna plama była już zupełnie blisko, zobaczył, że ma cztery nogi, jest bardzo duża, gruba, ma wielki łeb, z którego sterczą rozłożyste rogi. Patrzył na to dziwne stworzenie jak zahipnotyzowany, a i ono, przystanęło i spojrzało w dół, bezgranicznie zdumione tym, co tam zobaczyło.
Kim, lub czym ty jesteś? - spytało zwierzę.
Ja? - szepnęło niebieskie nie wiadomo co.
No, ty, a któż by inny?
Ja...nie wiem kim jestem. Sam się nad tym zastanawiam od dłuższej chwili. A ty, jak się nazywasz?
Ja? Jestem łoś Jan.
Panie łosiu, to może pan wie, kim ja jestem?
Nie – mruknął, nigdy kogoś takiego jak ty nie widziałem na tej łące. Dawno, dawno temu, jak w lesie był pożar, to latało coś takiego podobnego do ciebie, ale miało inny kolor, było czerwone i żółte.
A co to było?
Ludzie, mówili na to ogień. A te małe latające coś, nazywali płomieniami, albo jęzorami ognia, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Ach – westchnął niebieski. - To chyba byli jacyś moi dalecy krewni, bo ja to jestem niebieski. A powiedz mi proszę, gdzie mógłbym spotkać kogoś podobnego do mnie, albo gdzie mieszkają ci moi dalecy kuzyni zwani ogniem.
Hmm – zamyślił się łoś. - Wiesz, najlepiej, to ty idź w stronę miasta. Tam mieszkają ludzie, może oni ci pomogą.
Ojej, dziękuję panie łosiu, to ja już się pożegnam i pognam do tych...ludzi. Ale co to są ludzie?
Oj nieboraku jak ty nic nie rozumiesz. Nic nie wiesz o życiu. Ludzie, to takie dwunożne stworzenia, które mieszkają w dużych norach z kamienia, drewna lub cegły.
A czy ci ludzie są groźni?
Różnie to bywa, ale idź i sam się przekonaj. Powodzenia mały w poszukiwaniach.
Dziękuję panie łosiu za pomoc.
I niebieski ruszył dróżką, którą wskazał mu łoś Jan.
***
Wkrótce dotarł na skraj lasu. Zatrzymał się usłyszawszy dziwne odgłosy, niby szum, niby mruczenie, jakieś trzaski. Rozejrzał się. Między krzakami zauważył jakiś ruch. Podszedł bliżej, zobaczył sześć dwunożnych istot. Siedziały w kręgu, a pośrodku nich coś świeciło na żółto. Niebieski patrzył jak urzeczony.
To ci ludzie i....ogień. Ależ on jest piękny. Jak mocno świeci. I chyba przyjaźni się z tymi ludźmi. Jak sobie pójdą, to zapytam ten cudny ogień czy wie kim jestem - pomyślał i usiadł za krzakiem nadal wpatrując się z złociste płomienie.
Ludzie, śpiewali, jedli, śpiewali, aż w końcu położyli się spać w namiotach. Jeden z ludzi został przy ognisku, ale i on wkrótce zasnął. Niebieski wyszedł z kryjówki i podszedł do przygasającego ogniska.
Dobry wieczór – wyszeptał.
Ogień, na ułamek sekundy rozjarzył się złotym blaskiem i wypadł z niego maleńki ognik.
Czego tutaj szukasz mały? – zasyczał.
Przepraszam, że przeszkadzam, ale zupełnie niedawno urodziłem się na mokradłach i zupełnie nie wiem, kim jestem. A...chciałbym wiedzieć.
Żółty ognik popatrzył na niebieskiego. Właściwie byli do siebie bardzo podobni, tylko ten dziwny kolor . Niebieski. Mała kropelka błękitu z rozwianą czupryną.
Wiesz co, tak patrzę na ciebie, i gdyby nie ten dziwny kolor, wziąłbym cię za brata z innego ogniska, ale widzisz, ja, jestem żółtą kropelką z czerwoną czupryną, a ty, taki niebieski. Może ty jesteś z innej planety? No bo kto widział niebieski ogień?
Ja, ja – pisnął mały węgielek z dopalającego się ogniska.
Ty? - zdziwił się ognik.
Tak, ja widziałem niebieskie płomienie. To były gazowe płomyki.
No to sprawa twojego pochodzenia załatwiona. Jesteś gazowym płomykiem.
Tak myślisz? - spytał smętnym głosem niebieski. O wiele bardziej podobały mu się bowiem płomienie buchające z ogniska.
Wiecie co – powiedział po chwili węgielek. - Chyba jednak pomyliłem się. Jesteś wprawdzie niebieski niczym gazowy płomyk, ale jednocześnie jesteś dość pękaty, a gazowe płomienie są bardzo cienkie. Wobec tego, nie jesteś chyba jednym z nich.
No to kim jestem? - rozpłakał się niebieski.
Nie becz – mruknął ognik. - Pomogę ci. Nazywam się Złocik a ty?
Ja....nie mam imienia.
To, nazwiemy cię....
Nazwij go Żorek, Żorek, tak cię proszę – wykrzyknął węgielek.
Złocik spojrzał na niebieskiego.
Podoba ci się to imię? - spytał.
Tak. Bardzo mi się podoba. Dziękuję węgielku za to imię.
Nie ma za co.
No, to sprawa z imieniem załatwiona. Od teraz nazywasz się Żorek. No to co, idziemy do miasta na poszukiwanie twojej tożsamości?
Tak, idziemy, jestem gotowy zmierzyć się z nieznanym – odrzekł dumnie Żorek. - Do zobaczenia węgielku i jeszcze raz dziękuję za tak piękne imię.
Do zobaczenia – zasyczał węgielek i zgasł.
Tymczasem Żorek i Złocik szli w kierunku miasta. Noc była ciemna, ale oni szli pewnie niczym za dnia. Złocisty blask Złocika oświetlał drogę. Niebawem zobaczyli pierwsze domy.
Czy ty się boisz? - zapytał Żorek
No co ty? Czego? - żachnął się Złocik, ale nie była to prawda.
Bał się. Dopiero drugi raz odwiedzał miasto, i te wszystkie ulice,samochody, światła, przerażały go. Nie mógł jednak powiedzieć o tym Żorkowi. Wiedział, że on boi się bardziej od niego.
I co teraz? – spytał Żorek kiedy stanęli na Starym Rynku.
Wejdziemy do najstarszego domu, może tam, w jego piwnicach, bądź na strychu żyją jeszcze pra – stare mądre ognie. One wiedzą wszystko i znają wszystkich.
Słuchasz mnie?
O, przepraszam – powiedział Żorek, zamyśliłem się. To...miasto jest takie... czarujące.
Te ulice tonące w strumieniach świateł, wielkie domy z mnóstwem okien wesoło mrugających kolorowymi barwami. Zobacz, Złocik, z jednego z nich wyjrzał taki sam złoty płomyk jak ty.
Co! - wrzasnął Złocik. - Gdzie?
No, tam, na górze. Widzisz. Może to ludzie zapalili sobie ognisko w domu.
Rozpalili, mówi się rozpalili, ale w domach nie rozpala się ognisk.
Złocik spojrzał w górę. Rzeczywiście, w jednym oknie coś drgało. Jakieś dziwne, czerwone światło lizało szyby.
To ...to chyba pożar. Trzeba wezwać straż pożarną. - powiedział Złocik.
No to na co czekasz. Dzwoń!
Ale nie znam ludzkiej mowy. Ty znasz? - zdenerwował się Złocik.
No nie. To co zrobimy?
Nic. Pójdziemy własną drogą.
Chyba żartujesz! - żachnął się Żorek i skoczył na kamienny mur.
Gdzie leziesz – wrzasnął Złocik. - Zabijesz się. - Złaź zaraz!
Ale Żorek, albo go nie słyszał, albo nie chciał słyszeć. Parł w górę. W pewnej chwili zachwiał się..
Uważaj – wrzasnął Złocik i zakrył oczy.
Kiedy je ponownie otworzył Żorek już wskakiwał na parapet okna. Na szczęście lufcik był uchylony i Żorek mógł wskoczyć do środka. To co zobaczył przeraziło go. W łóżeczku, stał zapłakany malec. Może czteroletni. W rączkach trzymał spaloną zapałkę, a obok, na podłodze paliły się drewniane klocki. Ogień wprawdzie nie był bardzo duży, ale i tak przeraził małego chłopca. Stał jak zahipnotyzowany. Żorek wskoczył w sam środek płomieni. Objęły go, zasyczały.
Czego tu chcesz? Odejdź!
Nie odejdę - zasyczał Żorek i sam przeraził się własnego syku. Był on głośny, nieznoszący sprzeciwu, władczy.
Strażniku ognia, pozwól nam płonąć. Mały sam nas zaprosił do zabawy. Strażniku, pozwól płonąć.
Żorek zdziwił się, że płomienie nazywają go strażnikiem ognia, lecz nic nie dał po sobie poznać. Powtórzył tylko – macie przestać płonąć!
Płomienie przygasły, pobladły i w pokorze schyliły głowy. A Żorek, stał nad nimi i płonął jasnym, żółtym płomieniem.
A teraz – rzekł Żorek – macie zwinąć wasze purpurowe włosy i zgasnąć.
Ogień zamarł. Rozsypał się w pył. Żorek zgarnął popiół i wsypał go do maleńkiego pudełeczka, które znalazł przy łóżku chłopca.
No, już po wszystkim – powiedział Żorek do przerażonego malca. - Już nie musisz się bać.
Chłopiec oprzytomniał. Usiadł na poduszce i rozpłakał się.
Nie płacz, lepiej powiedz jak masz na imię.
Ja – chlipał – ja nazywam się Kacperek.
Powiedz mi Kacperku jak to było z tym ogniem.
No bo ja..no bo ja – jąkał się chłopiec – no bo ja zabrałem z kuchni zapałki i bawiłem się nimi. To były moje ludziki, takie zapałczane wojsko.
No wiesz co Kacperku – przerwał mu Żorek – taki duży chłopiec powinien wiedzieć, że zapałkami bawić się nie wolno.
Ależ ja wiem- załkał malec – ale myślałem, że nic się nie wydarzy, a one tak same się zapaliły jak bawiłem się z nimi w wojnę.
Kacperku, posłuchaj, zapałki służą do rozniecania ognia. Jest on pożyteczny, ale może też stanowić źródło zagłady.Taki pożar, jest bardzo niebezpieczny, niszczy wszystko co spotka. Z ogniem, mogą tylko współpracować osoby dorosłe, a mali ludzie, czyli dzieci, nie mogą. Rozumiesz to.
Rozumiem – powiedział Kacperek. - Ale jak dorosnę to będę mógł?
Jak dorośniesz to tak.
A z tobą, z tobą mogę się przyjaźnić?
Ze mną? Widzisz nie za bardzo. Jestem wprawdzie strażnikiem ognia, ale jednocześnie jego częścią więc jako mały człowiek nie możesz się ze mną przyjaźnić.
No tak – chłopiec smętnie zwiesił głowę. Ale...
Ale mam pomysł. Mianuję cię pomocnikiem strażnika ognia. Będziesz mówił innym dzieciom, aby same, nigdy, przenigdy nie dotykały zapałek i nie bawiły się nimi. Chcesz zostać moim pomocnikiem? - spytał Żorek.
Bardzo, bardzo chcę – Kacperek aż skoczył w górę z radości.
A zatem Kacperku – rzekł uroczystym głosem Żorek – od dziś, jesteś pomocnikiem strażnika ognia. Spoczywa na tobie wielka odpowiedzialność. Podnieś dwa palce do góry. Obiecujesz nie bawić się zapałkami, unikać źródeł ognia i uczyć koleżanki i kolegów bezpiecznej zabawy?
Obiecuję – stanowczym głosem powiedział chłopiec.
A zatem, złożyłeś obietnicę. Jesteś moim pomocnikiem. Pomocnikiem strażnika ognia.
A teraz kładź się spać. Słyszę, że twoja mama idzie zobaczyć czy śpisz. Dobranoc Kacperku i pamiętaj, ogień to przyjaciel i wróg jednocześnie.
Pamiętam i nie zawiodę się. Obiecuję. Będę przestrzegał zasad.
Żorek wrócił na dół. Tam czekał na niego zniecierpliwiony Złocik.
I co, i co – dopytywał się – ale, ale, ty już nie jesteś niebieski?
No...nie. Złocik, mam do ciebie pytanie. Czy ty wiesz kim jest strażnik ognia?
Słyszałem o strażnikach ognia. Są bardzo potężni i każdy ogień, nawet ten największy jest im posłuszny. A dlaczego pytasz?
Bo tak nazwały mnie płomienie w pokoju małego Kacpra.
Ty jesteś strażnikiem, ty, Żorek?
Chyba tak.
O raju, poznałem strażnika ognia, poznałem strażnika ognia, i na dodatek jest moim przyjacielem, no bo jesteś, prawda?
Jestem Złociku, jestem.
To teraz, koniecznie musimy iść do Ognistej Wyroczni – powiedział Złocik.
Ognista Wyrocznia, brzmi super. Zatem ruszajmy.
Comments